Mój kronikarz (swoją drogą straszny grafoman, ale cóż – człowiek) spisze moje przemyślenia w języku dostępnym gatunkowi ludzkiemu. Z tego powodu, nie tylko dla psów, ale i dla ich sług, mówić będę.
CZĘŚĆ PIERWSZA
Nikt nie dostrzega, że autorzy poradników (a może podręczników) popełniają jeden podstawowy błąd: to nie psa należy wychować, ale ludzi. Jeżeli odpowiednio podejdzie się do tych dziwnych istot, można wieść życie iście królewskie, a słudzy będą się jeszcze cieszyć wykonując nasze, psie, polecenia.
Ludzie nie są skomplikowanymi istotami. Z moich obserwacji wynika, że są to dość prymitywne formy życia, ale całkiem użyteczne, ze względu na dziwne ukształtowanie łap i sposób poruszania się, który pozwala bez większych problemów sięgać po rzeczy z wyżej położonych obszarów. Poza tym, odnoszę wrażenie, że są ograniczeni umysłowo: po pierwsze, większość czasu szczebioczą bez sensu; po drugie, ich zajęcia, którymi wypełniają czas, wskazują, że nie są w stanie rozróżnić, tego, co ważne, od tego, co nieistotne – chyba jeszcze nie pojęli sensu egzystencji; trzecie, niekiedy z trudem rozumieją najprostsze polecenia.
Ze względu na prostotę ludzi, ważne jest aby każdy pies, od razu jasno wyznaczył granice. Niekiedy wystarczy ostrzegawcze szczeknięcie czy warknięcie. Gdy jednak trafimy na wyjątkowo opornego przedstawiciela czy przedstawicielkę danego gatunku, ugryzienie nie zaszkodzi. Gryzienie ma ponadto jedną zaletą: ślady, które pozostawimy, przypominają komuś takiemu, gdzie jest jego miejsce. Dlatego nie trzeba zbyt często powtarzać czynności, na co skazane jest szczekanie czy warczenie. Przynajmniej dopóki, poprzez rutynę, nieustanne powtarzanie, człowiek nie zapamięta, gdzie są granice.