słodka lalunia

słodka lalunia

wtorek, 27 listopada 2012

Żegnaj, przysmaczku! cz. I

Wczesny, letni ranek zwiastował nadchodzącą wolnymi, posuwistymi krokami falę upałów. Słońce zdawało się jeszcze nieśmiałe, a może zaspane, po pochmurnej wiośnie. Zakłopotane widniało na czystym, błękitnym niebie, wypełniając jasnymi promieniami przestrzeń osiedla, uniwersum Pińdziusia. Załamywało się tęczowo w kroplach rosy zwisających na źdźbłach dawno nieścinanej trawy. Nieprzyjemnych, wilgotnych kropek, osadzających się na brzuszku Pińdziusia, który biegł przed siebie mocno zirytowany. Co jakiś czas zatrzymywał się i szarpał z całe siły smyczą, wprawiając prowadzącego go człowieka w drgawki. Raz nawet tak nim zakręcił, że ten przeleciał kilka metrów w powietrzu, lądując głową w pobliskim śmietniku. Coś tam mamrotał, że nie wolno. Pińdziuś miał to gdzieś. Był zły. Bardzo zły. Zły złem takim, że aż sam nie wiedział jak złym. Można powiedzieć, że był po prostu wkurwiony. Przyczyną złego samopoczucia małego pieska były zdarzenia jakie rozegrały się kilka godzin wcześniej.
    Otóż, kiedy tylko słońce wzeszło, człowiek, istota psu służąca, zignorował Pińdziusia. Bezczelnie nie usłuchał polecenia. Skoro świt, to czas na spacer, powiedział Pińdziuś pukając łapą w oko śpiącego. Ten jednak nie wstał, tylko bełkocząc coś, że czwarta nad ranem, że jeszcze się śpi, wykorzystała podstępne, ludzkie sztuczki, aby ponownie uśpić Lalunie. Normalnie, przytuliła i zaczęła kołysać. Chcąc nie chcąc piesek zasnął ponownie. Podła kreatura, pomyślał Pińdziuś na wspomnienie zasadzki. Żeby mnie tak lekceważyć, żeby mnie tak ignorować, żeby, żeby… Szarpnął ponownie smyczą. Prowadzący go człowiek zaplątał się we własne nogi i pięknym ślizgiem przetarł kilka metrów chodnika.

    Czuł się oszukany, bardzo oszukany. Niezastosowano się do jego poleceń. Obudziło w nim złość i chęć niszczenia. Pragnienie nagłej apokalipsi. Narastające z każdą sekundą. Wtem kątem oka dostrzegł rosnące nieopodal kwiatki. Bezczelnie rosły na terenie Pińdziusia, a on sobie nie przypomina, aby podanie o pobyt składano. Wściekły, że aż futerko nastroszyło się z tego wszystkiego, podbiegł i zaczął wyrywać je z korzeniami. Liście i ziemia fruwały na wszystkie strony. Płatki wzlatywały w powietrze. Nie było litości. Pińdziuś rozszarpywał kwiatki, przeżuwając co smakowitsze części.
Trzymał jeszcze sporo kwiatków w pyszczku, kiedy wolno, kręcąc niezłym zadkiem, podeszła do niego Daisy. Zdenerwowanie Pińdziusia zaczęło sięgać szczytów. Miał wrażenie że zaraz wyłysieje. Albo zwymiotuje. Nie był do końca pewien, co się może stać, ale że był zły, zły na maksa, to wiedział. Oczy płonęły na zielono, co oznaczało, że mroczne siły zdobywały przewagę. Jeszcze chwila – i będzie źle. 
Z tobą dziwko, też będzie źle, pomyślał Pińdziuś, gdy ta stanęła obok niego. Wyraźnie coś od niego chciała. Teraz to za późno, pomyślał Pińdziuś. Daisy była dziewczyną, która jakiś czas temu odrzuciła jego zaloty, dała mu normalnie kosza, spławiła jak byle kundla.  Pińdziuś uznał za zniewagę. Od tego czasu udawał, że jej nie zna. Wymazał z pamięci, nawet nie wspomniał o jej istnieniu w rozmowach z kumplami.
-Te kwiatki są dla mnie Pińziusiu? – zapytała Daisy.
-A masz se – warknął i splunął w pysk przeżutym zielskiem.
Daisy westchnęła. Łapką starła zielonkawobrązową bryję. Tymczasem Pińdziuś udawał, że jej nie widzi. Spokojnie obwąchiwał sobie łapkę. Od jakiegoś czasu wydawał mu się podejrzana. Jakby pochodziła od innego psa. Czy to możliwe, żeby łapy same zmieniały sobie psa, zastanawiał się niekiedy. Taka możliwość go przerażała i potem człowiek musiał go źuziać przez co najmniej godzinę.
-Pińdziuś – ponowiła próbę Daisy - musimy porozmawiać. Wiem, że jesteś na mnie zły, ale tu chodzi o poważną sprawę. Jest problem Pińdziuś i chcę, żebyś pomógł mi go rozwiązać... –  przerwała. Spojrzała wyczekująco.
Pińdziuś nie zareagował. Ostentacyjnie zaczął lizać się po genitaliach. Ta, zdecydowanie ciekawsze, niż słuchanie tej zdziry, pomyślał Pińdziuś. Z każdym to pewnie robiła. Na mnie po prostu sił nie miała. Nie chciałbym, tak na prawdę. Tak, żartowałem wtedy.
-Pińdziuś, proszę... Potrzebuję twojej pomocy i wiesz... Wydaje mi się, ze to co pomiędzy nami zaszło, można by naprawić. Naprawdę myślę, ze jesteś bardzo przystojny i czarujący...
-I dobrze myślisz! Przynajmniej czasami ci się widać zdarza! – przerwał Pińdziuś.
-No tak. Oprócz tego jesteś też wyjątkowo inteligentny.
-Tak, mów dalej.
Pińdziuś przestał lizać genitalia.
-Nie obrażaj się już, proszę. Posłuchaj mnie. To naprawdę ważne. To sprawa nas wszystkich. Życia i śmierci, może nawet.
Pińdziuś westchnął zniecierpliwiony.
-Dobrze, powiedz mi wreszcie o co chodzi. Maleńka, ja nie mam czasu na pierdoły. Kupka się sama nie zrobi, czaisz?
-Dziękuję ci, naprawdę dziękuję. Postaram się streścić. Otóż słyszałam, że uwielbiasz przysmaczki. Najbardziej te drobiowe z firmy Psi Wybór. Nie wiem czy słyszałeś, ale wczoraj wieczorem w telewizji mówili, że zamordowany został właściciel tej firmy. Wstrzymano przez to produkcję. Wszystko zamknięte przez policję i prokuraturę. Stoi i stać będzie, aż sprawcy nie złapią. Rozumiesz Pińdziuś, firma nic nie produkuje nic! Nic a nic. Mówili, że w sklepach kończą się powoli przysmaczki od nich. A przecież i tak u nas trudno były dostępne, tylko w jednym sklepie. Pewnie już ich tam teraz nawet nie ma. Nawet przez interent niedługo nie będzie można zamówić. Rozumiesz, rozumiesz to Pińdziuś?! Co my zrobimy, co zrobimy, Pińdziuś! – wykrzyknęła Daisy i zalała się łzami.
Pińdziuś westchnął. Sprawa wyglądała naprawdę poważnie. Zapasy które posiadał w domu również na wyczerpaniu. Liczył na nową dostawę. To, co ma wystarczy na kilka dni. Ale co potem? Zadrżał na samą myśl.
-W mordę wszawego kota – przeklął siarczyście – To naprawdę straszne, ale, Daisy, jak mam ci pomóc? Nie pracuję w policji.
Daisy uśmiechnęła się odsłaniając zgrabne białe ząbki, zarzuciła delikatnie białymi zaplecionymi w luźny warkocz włosami. Pińdziuś zmrużył oczy i zaczął się uważnie przyglądać się suczce. Niesamowicie podobała mi się, stwierdził czując poruszenie w dolnej części brzuszka. Tej wystającej. Daisy cała wydawała mu się idealna, białe włosy, delikatna różowo-czarna skóra. Musiał jednak odwrócić wzrok, żeby złośliwa natura nie ujawniła jego myśli. Ze złością wyrwał kwiatka, który schronił się w gęstej trawie. Trochę pomogło.
-Na pewno coś wymyślisz – szepnęła.
- No w sumie to w policji nie pracuję, ale kryminały oglądam, czasami nawet czytam. Closer znam i Columbo, Cold Case i takie inne tam, no i Holmesa znam i Christie czytałem. Maleńka, jestem już na tyle świetnym teoretykiem, że w każdej chwili mogę przejść do praktyki. Rozwiążę sprawę i ocalę przysmaczki! Nic się nie martw, Maleńka. Zostaw to Pińdziusiowi Marlowe!
Daisy uśmiechnęła się.
-Do zobaczenia po rozwiązaniu sprawy.
Rozeszli się, aby dokończyć spacerkowe sprawy. Zwłaszcza, że człowiek jakoś poczerwieniał na twarzy i chyba sobie buta rozwalił od tupania. Nigdy nie mogłem tego zrozumieć, stwierdził Pińdziuś wolno ruszając przed siebie.
Wiedział, że musi rozwiązać tę sprawę z dwóch powodów. Przede wszystkim, chodziło o przysmaczki, bez których nie wyobrażał sobie życia. Ale nie tylko! Wiedział, że jeżeli zawiedzie Daisy, to nigdy więcej nie  będzie mieć u niej szans. Dla Daisy warto spróbować. Dolna część brzuszka, ta wystająca, zgodziła się z Pińdziusiem.
Wiedział, że rozwiązanie sprawy wiąże się z wieloma niedogodnościami. Po pierwsze będzie musiał pojechać do okolicznej wsi, gdzie znajdował się zakład. Samo to wydawało mu się już przygodą życia, jemu, który nigdy nie opuścił osiedla, nigdy od czasu dalekiej, spowitej we mgle tajemnicy, przeszłości. Nie był nawet pewien, czy coś poza osiedlam istnieje. No poza weterynarzem, ale on był z piekła rodem. Po drugie będzie także musiał wytłumaczyć jakoś rodzinie swoją długą nieobecność. Postanowił już, że będzie udawał, że zdecydował się jednak jechać na, proponowany mu przez weterynarza, obóz odchudzający. Wcześniej twierdził co prawda, że nie pojedzie, ale Lalunia zmienną jest. Teraz chce, tak powiem, postanowił.
    W kilka godzin po spotkaniu z Daisy Pińdziuś był gotowy do drogi. Wzruszona pani spakowała mu plecaczek i tak długo ściskała go przed odjazdem. Prosiła, żeby zadzwonił, jak tylko uzna, że nie podoba mu się na obozie.
-No nie rycz mała, nie rycz. Zadzwonię, no. Nara – powiedział Pińdziuś i ciężko westchnął.
Pińdzius nie lubił, kiedy trzęsiono się nad nim przesadnie. Uważał siebie za silnego samca, a nie jakąś małą popierdółkę, którą najprawdopodobniej w nim widziała rodzina. W drodze na pociąg zakupił kapelusz w stylu Marlowe i płaszcz łudząco podobny do tego, jaki nosił Columbo. Teraz, w odpowiednim stroju i dzięki nabytej wcześniej wiedzy teoretycznej poczuł się wreszcie profesjonalnym detektywem. Pojechał odzyskać swoje przysmaczki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz