słodka lalunia

słodka lalunia

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Super Lalunia kontra Muchomonstrum cz. I

Szczupły mężczyzna o twarzy pokrytej głębokimi bruzdami, przetarł po raz kolejny pot z czoła. Za chwilę zmienię się w rumianego skwarka, pomyślał z rozdrażnieniem. W dole korporacyjny robot odgarniał powoli kolejne tony piasku. Powinni nas przysłać na gotowe, bez sensu to całe czekanie. Marnowanie pieniędzy. Spojrzał na siedzących nieopodal pracowników. Znudzeni popijali wodę z chłodzących termosów. Pomarańczowe kombinezony korporacji Tech-Net nasiąknęły potem. Jego robocze ubranie również było mokre. Sprawdził komputer. Według danych byli już blisko.
-Zbierać się – krzyknął na pracowników.
Leniwie podnieśli się pomrukując coś pod nosem. Irytowali go, miał wrażenie, że ciągle komentują polecenia, które wydaje. Przekonywał się, że niewiele to znaczy – słowa robola. Robole nigdy nie dążyli ciepłymi uczuciami technicznych. A on był technicznym. Najlepszym w firmie. I wysłali mnie na jebaną pustynie jak jakiegoś praktykanta, żółtodzioba od brudnej roboty. Może nie potrzebnie skomentował ostatnio strój żony szefa. Trochę wypił. Nie mógł się powstrzymać.
Pracownicy zaczęli schodzić w dół podczas, gdy robot się wycofał. Owalna budowla o czerwonym kształcie fascynowała tajemniczym pięknem. Mężczyzna westchnął.
-Po co mamy tam wchodzić? – usłyszał w słuchawce głos jednego z roboli.
-Wy tam nie macie wchodzić. Macie to tylko otworzyć.
-A to bezpieczne? Bo takie stare budowle, to one, różne rzeczy mają, pułapki, klątwy, czy coś takiego.
-Nie pierdol. Jak nie walniesz sobie w rękę pneumatykiem to nic ci się nie stanie.
-Chyba, że mu kamień w łeb przypierdoli – odezwał się inny głos.
-Przypierdolić, to ja ci mogę.
-Cisza. Bluzgać się możecie bezpośrednio.


Westchnął. Współpraca z robolami nie była na jego siły. Sięgnął po papierosa. Nikotyna zmieszana z rozgrzanym powietrzem pustyni smakowała niczym spleśniała tektura. Osadzała się w gardle.
-Nie widać wejścia – odezwał się głos w słuchawce.
-Jak nie widać?
-Normalnie. Skanowaliśmy. Pukaliśmy. Macaliśmy. I nic.
-To macajcie dalej.
-Szefunciu – odezwał się inny głos – albo od tego skwaru sprzęt dostaje pierdolca albo to organiczne jest.
-Pierdolca, to ja zaraz dostanę. Mam was uczyć waszej roboty?!
-No dobra, dobra. Ja chcę tylko potwierdzenia, że możemy inwazyjne, to jebniemy próbnie, mały wycinek, tak, że na sondę starczy a się nie posypie. Chyba się nie posypie…
Techniczny splunął. Zaciągnął się mocno poczym cisnął niedopałkiem. Kiedy to się wreszcie skończy, pomyślał. Szef nagle stwierdził, że mają ruszać tu i znaleźć to. Precyzyjny jak zawsze. Uwielbiam wykonywać pracę, której sensu nie znam.
-Zezwolono. Tylko ostrożnie.
Nie zdążył zaczerpnąć powietrza, gdy w słuchawce rozległ się przeraźliwy wrzask. Zerwał ją. Krew popłynęła z ucha.
-Ku…
Nie dokończył. U jego stóp wylądowała zakrwawiona głowa jednego robola. Reszty ciała nie było w pobliżu. Zastygł z rozdziawionymi ustami. Z wyrazem bezgranicznego zdumienia opuścił krainę żywych.
Słońce opiekało rozerwane ciała pracowników Tech-Net. Tymczasem, masywny, mroczny cień zbliżał się do Stanów Zjednoczonych.


Pińdziuś opluwał z przejęciem szybę w oczekiwaniu na tajny znak, obserwując przy okazji seksowne suczki, odbywające wieczorny spacer w towarzystwie ochroniarzy. Westchnął. Gdyby tylko mógł wyjawić im swoją tajemnicę, pomyślał, to całe moje życie uległoby przemianie. Przestałby być osiedlowym ciamajdą, przedmiotem licznych żartów i złośliwości, a stałby się najbardziej pożądanym samcem w okolicy, ba, w całym miasteczku. Jako Pińdziuś nie cieszył się za dużym respektem, prawdzie powiedziawszy, żadnym się nie cieszył. Super Lalunia zaś była bohaterem. Wszystkie suczki wzdychały do niego i fantazjowały jakby to było, gdyby w krzakach, pewnego dnia, pewnej nocy… Wyklejały posłania zdjęciami z „Lubuskiej”. Namiętnie obwąchiwały miejsca w których Super Lalunia mógł postawić swoje boskie łapy czy też oddać mocz. O Pińdziusiu mówiły zaś z lekką pogardą, jeśli w ogóle mówiły.  Jednak wiedział, że nie może pozwolić sobie na takie wyznanie. Chociaż zapomniał już, dlaczego nie może.

Do dawna znak przywołujący Super Lalunie nie pojawił się na nocnym niebie. Większość niebezpieczeństw zdążył zażegnać. Że wspomni się sprawę Bagiennego Potwora, który po długich negocjacjach zgodził się zadowolić terroryzowaniem jedynie okolicznych wiosek. Spokój był dobry. Martwił jednak Pińdziusia. W obecnych czasach pamięć ludzi i zwierząt bardzo osłabła: wczorajsi bohaterowie byli wypierani przez dzisiejszych. Nieustanna obecność w mediach była konieczna, by być rozpoznawalnym. A Pińdziuś lubił jak o nim mówiono, kiedy był w centrum. Nawet kiedy występował w przebraniu. Jednak nie tylko kwestia sławy niepokoiła. Znamy przecież ludowe przysłowie o ciszy przed burzą. Ten długi okres spokoju mógł zwiastować nadchodzące zagrożenie, tym straszniejsze, im dłuższe nadchodzi. In dłużej trwa cisza. Wiedział przecież, że kocia grupa terrorystyczna Miau!Now! na której czele stał Tłusty Wyleniały Kocur, nie zaprzestała knucia przeciwko cywilizacji i Pińdziusiowi. Poza tym, lubił latać w kostiumie Super Laluni. Uważał, że wygląda w nim bardzo seksownie. Nie dziwie się tym wszystkim suczkom, pomyślał.

Miał już zejść i napić się miski wody przed snem, gdy nagle na niebie rozbłysk tajny znak wzywający Super Lalunie. Szybko przebrał się, poczym z piskiem wyleciał przez okno.
-O! Czy to UFO? – spytała Pusia ochroniarza.
-Nie, to jakiś grubas w różowym kostiumie.
-Super Lalunia – westchnęła Pusia. Rozmarzonymi oczami wpatrywała się w rozgwieżdżone niebo. W końcu zawyła. Odpowiedziały jej inne suczki.
Super Lalunia wrócił.

-Nie wiem, czy ten tajny znak ma sens, skoro i tak wszyscy wiedzą, że jesteś w mieście – stwierdził kwaśno porucznik Staszek, starając się przekrzyczeć donośne wycie.
-Nic nie poradzę, że jestem sławny. To cena jaką muszę płacić z narażanie życia dla miasta. Poza tym, co masz do mnie dzwonić? – flegmatycznie odparł Pińdziuś przyglądając się łapce. Wyglądała podejrzanie. Zawsze go niepokoiła. Bał się, że zostanie przez nią zaatakowany któregoś dnia. Postanowił jednak, nie odgryzać jej jeszcze. Ostrzegawczo warknął.
-Co z tobą? Źle się czujesz? – spytał porucznik zapalając papierosa.
-Nie, nic, to ta łapka. Mam wrażenie, że może współpracować z kotami, ale na razie nie mam dowodów. Zresztą… panuję nad nią. Lepiej powiedz, po co wyciągnąłeś mnie z łóżka. Miałem cudowny sen.
Porucznik westchnął.
-Nie jestem pewien – zaczął powoli. – Możliwe, że to nic takiego. Mam zresztą taką nadzieje, bo jeszcze nie odbudowali do końca starówki po twoim starciu z Ogarem.
-Nie moja wina. Jeżeli…
-Wiem, wiem. Przepraszam. Nie chciałem, żeby tak to zabrzmiało. Chodzi o to, że, jeżeli wywiad się nie myli, to zbliża się do nas coś znacznie straszniejszego. Coś, z czym jeszcze nigdy ludzkość nie miała do czynienia. Całkiem możliwe, że – zaniemówił. Po chwili dokończył drżącym głosem – że to będzie nasz koniec. Słuchaj, kilka dni temu wywiad Stanów, doniósł, a nasz wywiad to potwierdził, że coś, rozumiesz COŚ,  pojawiło się na pustyni. Chwilę po otrzymaniu informacji, to coś zaatakowało Stany. Zaledwie kilka dni wystarczyło, aby imperium obróciło się w gruzy, a wiesz ilu oni mają superbohaterów…
-E tam… żaden nie ma takiego ładnego stroju jak ja. Uważam, że amerykanie są totalnie pozbawieni gustu. Zobacz na takiego Supermana: co to za fryzura? Zatrzymał się w latach siedemdziesiątych? Po prostu obciach. Batman może próbuje nadążyć za modą, ale jest taki monokolorowy. Tylko czarne stroje, jak jakiś emo. Weź mi lepiej nic nie mów o nich.
-W każdym razie – niepewnie odezwał się porucznik – najprawdopodobniej nikt z nich nie przeżył. Cała Ameryka jest teraz czarną dziurą informacyjną. Jakby znikła z powierzchni ziemi.
-No, smutne. Co to jednak ma wspólnego z nami?
-To coś porusza się w naszym kierunku. Według wywiadu zmierza prosto na nasze miasto. Prezydent ogłosił już najwyższy stopień gotowości, a jutro ma poinformować opinie publiczną o zagrożeniu. Zresztą dzwonił do nas i prosił abyśmy ciebie wezwali. Wydaje się, że cała nadzieja w tobie.
-Jak zawsze – mruknął Pińdziuś. – A kiedy to coś ma przybyć do miasteczka?
-O świcie. Za około cztery godziny.
-Wiesz, ja jestem pies, mam kłopoty z zegarkiem – burknął Super Lalunia.
-Tuż przed twoim porannym spacerem.
-To źle, to źle. Nie można walczyć z pełnym pęcherzem. Powiecie mu by na mnie poczekał. Jak tylko zrobię swoje, to przyjdę i sprawie mu manto.
-To chyba nie przejdzie.
-To się postaraj. Zapominasz, kto tutaj jest bohaterem? A teraz pa, daj znać jak to coś się zbliżać zacznie.
Super Lalunia z okrzykiem wzbił się w powietrze. Różowa peleryna zatrzepotała na tle księżyca. Suczki zawyły ponownie. W całym mieście. Porucznik westchnął.
-Tak czy inaczej, koniec świata – powiedział schodząc z dachu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz